sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 24 – Początek końca


Zaczął padać deszcz. Mimo że zaczynał się czerwiec, było bardzo zimno. Można by myśleć, że to przez pogodę w Anglii, ale tak niskiej temperatury nie było na wyspach od ponad sześćdziesięciu lat. Czyli od pokonania Grindewalda. I od sprowadzeniu z powrotem dementorów do Azkabanu. I Harry Potter wiedział, że przez te istoty musiał parzyć sobie herbatę i nakładać na dom zaklęcia ocieplające.
- Cholerna zamrażarka – warknął pod nosem i wziął kubek parującego napoju do salonu. Nie chciało mu się używać lewitacji, przez co wylał trochę herbaty na podłogę. Zaklął cicho, postawił kubek na stół i opadł na fotel. Włączył mugolski telewizor i zaczął przełączać programy w szybkim tempie, jakby w ogóle nie myśląc o oglądaniu filmów. Robił to raczej z przyzwyczajenia. Tak o, po prostu. Powód? Od czterech dni nudził się strasznie. Tak przynajmniej wyglądała oficjalna wersja, znana rodzinie danego osobnika. Nikt, poza Hermioną, nie wiedział, że Harry nie nudził się w stu procentach od powrotu do domu. Miał swoje tajemnice i aktualnie nie chciał wyjawiać jej innym.
            W ciągu tych czterech dni zamieniał się w człowieka w masce szesnaście razy. W pierwszym dniu musiał interweniować dwa razy, w drugim pięć i z każdym dniem ataki odbywały się częściej i o mocnej sile. Przybywało ofiar, zarówno po stronie Harry’ego, jak i Salazara. Oczywiście Potter chciał, żeby jak najwięcej strat odniósł Slytherin. Gdy leżał tak na kanapie, gapiąc się bezmyślnie w sufit, rozmyślał nad jego wrogiem i jego wadami. Poszukiwał różnych słabości u Slytherina. Przemierzał swoimi myślami do lat, gdzie był w innym świecie, gdzie założyciele pomagali mu, trenowali. Szczególnie skupiał się nad lekcjami z Salazarem.
            Jednak musiał przestać myśleć o tym, ponieważ usłyszał płacz dziecka. I w tej samej chwili do domu wpadła Hermiona.
- Ulica... Pokątna... – wyszeptała, a Harry przywołał szaty i maskę. Brązowowłosa nawet nie musiała oznajmiać przyjacielowi, że popilnuje dzieci. Tak było od początku.
Po dwóch godzinach opiekowania się dziećmi, Hermiona usłyszała cichy dźwięk aportacji.
- Harry? – zawołała, lekko drżącym głosem.
            Jednak gdy usłyszała odpowiedź, westchnęła z ulgą.
- Jestem, jestem. – Potter wszedł do pokoiku dzieci, zdejmując z siebie szaty, które przed kilkoma chwilami były pobrudzone krwią, zarówno własną, jak i wrogów.
- I jak?
- A jak ma być? – odparł bezbarwnym tonem i uśmiechnął się do dzieci. Hermiona była pewna, że uśmiecha się do Remusa, który patrzył na niego swoimi brązowymi oczyma, jednak znowu się pomyliła. – Chodź, Jim do tatusia.
            Usiadł obok dziewczyny, a ta uśmiechnęła się. Taki widok nastał Ginny, która weszła do pokoju. Westchnęła z ulgą. Gdyby nie było tych ataków od strony Salazara, mogłaby stwierdzić, że życie z Harrym i rodziną było wspaniałe.
            Następnego dnia, a była to niedziela, Molly postanowiła zaprosić całą rodzinę na obiad. Oczywiście Ginny powiedziała, że lepiej by przenieśli się do Doliny, gdyż nie chcieli żadnego wypadku z Harrym.
- Gdyby przez przypadek ktoś go zobaczył... nie byłoby dobrze – powiedziała Ginny, gdy zaproponowała to swojej matce.
Potter postanowił powiedzieć Nevillowi i Lunie że żyje, w końcu byli przyjaciółmi i chrzestnymi Remi’ego. Był także Draco, który był teraz sam. Gdy jego matka nie żyła, a ojciec był po złej stronie, zamieszkał na Grimmauld Place.
- Gdzie się podziali Lupinowie? – Niecierpliwiła się Molly. Co chwila zaglądała przez okno, czy nie przypadkiem nie pojawią się na podwórku wyżej wspominana rodzina. W końcu po kilku długich chwilach usłyszeli dzwonek do drzwi.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale Mike zaczął nam marudzić – zaśmiała się Tonks, trzymając w obiciach szkraba.
            Przywitali się z każdym i w końcu mogli zacząć jeść. Po skończonym posiłku przenieśli się do salonu, który powiększyli zaklęciami. Nie ma co, gości było od groma. Byli wszyscy Weasley’owie wraz z dziećmi, czyli Victorią. Był oczywiście Syriusz, James wraz z żoną, Lupinowie.
            Zaczęli gadać o różnych bzdetach. Śmiali się, żartowali, a Draco Malfoy im tego wszystkiego zazdrościł. On nie miał takiej rodziny. On nie miał takiej miłości, jakiej oni mieli na co dzień. Jednak doskonale wiedział, że może to zmienić. Przecież on się zmienił. Znajdzie sobie dziewczynę, którą pokocha i założy rodzinę tak szczęśliwą, jak oni. Śmiał się razem z nimi, by zamaskować zazdrość.
            Nikt nie wiedział, że Harry był dzisiaj jakiś nie swój. Od chwili gdy wstał z łóżka, w sercu czuł niepokój. Wiedział, że dziś coś się stanie. Coś ważnego i strasznego. Chłopak dobrze to ukrywał. Nawet jego narzeczona nie wiedziała, że coś się dzieje. A Harry przeczuwał, że Salazar jest blisko. Bardzo i groźnie blisko.
            Wstał z fotela i podszedł do Mike’a.
- Ja cię nie mogę... rośnie jak na drożdżach – stwierdził ze śmiechem. Chłopczyk miał już dziewięć miesięcy, był większy niż wcześniej, a jego włosy zmieniały swoją barwę. – I mam nadzieję, że będzie miał siostrę, nie? – zapytał po raz tysięczny a inni załamali ręce. Zawsze to powtarzał, gdy spotykali się z Lupinami. Jego pytanie stawało się nudne, więc zaczął robić wąty do Hermiony i Rona, którzy nie planowali tak wcześniej dzieci.
            Popołudnie minęło bardzo szybko. Jednak Harry wiedział, że dla niektórych taki obiad w takim towarzystwem może być już ostatni. Przeczuwał wojnę. I musiał się tym podzielić innym.
- Slytherin jest coraz bliżej – powiedział starając się, aby jego głos był taki jak wcześniej.
            W salonie nastąpiła cisza. Nikt nic nie mówił, po prostu nie wiedzieli co.
- Jest coraz bliżej i trzeba szykować się na wojnę – kontynuował. – Uważajcie na siebie, błagam was – dodał po chwili. James zmienił szybko temat, aby nie myśleć o wojnie.
            Nawet nie zauważyli, że nadszedł wieczór. Był początek czerwca, więc o godzinie dziewiętnastej nie było jeszcze ciemno. Powoli goście zaczęli się zbierać.
- Wpadajcie częściej – powiedział Harry do Fleur i jej męża, który trzymał za ręce Victorię.
- Oczywiście, Harry – zaśmiała się Vicki.
- Jasne, że będziemy was odwiedzać – odpowiedział Bill i deportowali się, tak samo jak bliźniaki, Lupinowie i Neville z Luną. Oczywiście James z żoną i Syriuszem zostali na koniec.
- Jak dobrze że jesteś, kochanie. – Lily po raz setny tego dnia uściskała syna.
- Mamo... – westchnął Harry z uśmiechem. Pożegnali się, co trwało z pięc minut i po chwili Ginny i Harry byli sami w domu. Dzieci smacznie spały w pokoju, więc dwójka miała czas na rozmowę.
- Harry... ale czy na pewno wiesz, że on... już zaatakuje? – zapytała Ginny ze łzami w oczach.
- Tak, skarbie, ale jesteśmy silni. Damy radę – mówił, choć sam w to nie wierzył. Ale musiał.

- Chodź już spać, nie oglądaj tego mugolskiego pudła – powiedziała Ginny, wyrywając z ręki Harry’ego pilot od telewizora.
- Ej! Chce wiedzieć co się dzieje w świecie – oburzył się, starając się wyrwać pilot z ręki narzeczonej.
- Jest przed jedenastą. Czas spać – nakazała, a chłopak westchnął. Wstali z fotela w chwili, gdy do salonu wleciał nosorożec. Oczywiście patronus.
- Zaatakowali Hogwart. Ludzie giną. Slytherina nie ma na błoniach. – Usłyszeli głos Fleur i po chwili patronus zniknął. Jak na znak wszyscy ci, którzy wiedzieli, że Harry żyje, pojawili się w salonie.
- Harry! Slyherin uderzył! – Hermiona była spanikowana.
- Wojna... – szepnął chłopak, zamykając oczy. Bał się tego. – Przecież jest noc... jest ciemno – westchnął. – Dobra, idziemy tam. Aurorzy już tam są?
- Nigdzie nie idziesz – oświadczył James, a krew młodego Pottera zagotowała się.
- Że co?!
- Poczekasz, aż Salazar się pojawi – powiedziała Molly. – A ja przypilnuję dzieci i ciebie – dodała, gdy Harry otworzył usta, by już coś powiedzieć.
- Ginny... – jęknął chłopak, patrząc na narzeczoną i szukając u niej jakiegoś wsparcia. - Proszę cię...
- Harry...
- Ale...
- Potter! – wrzasnęła głośno, a Mike, który był w objęciach Molly, obudził się i zaczął płakać.
            Chłopak zamilkł, obmyślając w głowie plan.
- Okay, wy sobie walczcie, a ja pójdę pooglądać jakiś film – mruknął. Pojawiła się Tonks.
- Błagam... aurorzy... Zwolennicy Slytherina nas wykończą.
            Nie było czasu na pożegnania. Deportowali się.
- Wujku Harry... gdzie oni poszli? – zapytała Victoria, pojawiając się u boku chłopaka.
- Starają się, aby żyć w wolności, Vicki – odpowiedział, kucając i przytulił dziewczynkę.
            Minęło pięć minut, aż w końcu Vicki zasnęła, tak jak Mike. Molly nadal przebywała na górze a Harry przyrzekł jej, że nie pójdzie do Hogwartu, aż dostanie potwierdzenie, że Salazar jest na błoniach. Oczywiście Potter musiał złamać rozkaz. Zniknął z cichym pyknięciem.

            Zaklęcia były wszędzie. Każda osoba walczyła o swoje życie, o zwycięstwo swojej strony. Gdy Ginny przybyła na pole wojny, widziała już pierwsze ofiary.
- Protego! – krzyknęła szybko, gdy zobaczyła jakąś klątwę, biegnącą w jej stronę. Na błoniach przeważały zielone kolory. Kolory zaklęć uśmiercających. Każdy musiał uważać, by nie paść na ziemię nie żywy.
- Avada Kedavra! – krzyknął Lucjusz, celując w stronę Luny. Ta jednak walczyła z innym napastnikiem i nawet nie wiedziała, że jak czegoś nie zrobi, zaraz spotka się ze śmiercią. Jednak Nevill to zauważył. I wiedział, że jedyne wyjście było niekorzystne dla niego. Bo Avadę nie można było odbić tarczą z magii. Jedynie czymś, albo kimś.
Martwe ciało upadło na ziemię. Zastygłe oczy nie dawały oznak życia. Po błoniach odbił się krzyk Luny, która patrzyła na swojego chłopaka, który oddał życie, by ją chronić. W tym samym czasie Harry pojawił się na polu walki. Zamarł, gdy zobaczył Nevilla. Zacisnął dłonie w pięści i usiłował nie płakać. Zemsta. Teraz ona się liczyła.
Już po tobie, Slytherin – pomyślał i rzucił zaklęcie uśmiercające na Lucjusza, który walczył z jakimś aurorem.


To jest mój ostatni rozdział w tej historii... Jeszcze jeden Mike’a i koooniec. Normalnie łezka mi w oku się kręci... No to nadal jestem na Zaklinaczu :)

Niezrównoważona

5 komentarzy:

  1. Nienawidzę was za to ,że tak szybko się to potoczyło ! Ale cóż, nie można czegoś rozciągać do nieskończoności .

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE NIE NIE! Ja tak się nie bawię! Nevil?! Grr! A mi to, co ? Rycze jak bóbr! Łe! Idę się wypłakać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hey :)
    Strasznie podoba mi się twój blog. Mam nadzieję, ze nie pogniewasz się na mnie, bo dodałam go do linków na hp-szeptane-tajemnice.blogspot.com
    Pozdrawiam, Fayer :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko fajnie ale..... czy Lucjusz nie zginął kilka rozdziałów wcześniej

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, jak mogliście Nevilla uśmiercić, wojna przez duże "w", zastanawiam się czy pojawił się jako Harry czy jako ten zamaskowany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń