poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 20 - Czarny Władca


            Teleportowali się do szpitala z wyraźnym pośpiechem. Wiadomość od Hermiony była straszna i nie do przyjęcia.  Poszli do recepcji, z której dowiedzieli się gdzie leży Ginny. Weszli do sali. I nastała martwa cisza.
            Przy jednym łóżku nikt nie stał, nikt nie doglądał pacjentki. Jedynie można było usłyszeć dźwięk maszyny, która pilnowała czynności życiowe. I tyle... Sama dziewczyna była podłączona do maszyny tysiącami rurek, miała na twarzy maskę tlenową. Była nienaturalnie blada, jakby utraciła sporo krwi, co tak się stało.
- Ginny... Na Merlina – wyszeptała Molly, zakrywając usta ręką z niedowierzania. Tylko ona odważyła się podejść do jedynej córki, którą miała... stracić.
            Każdy miał szok odbity na twarzy, mimo że już wcześniej dowiedzieli się co stało się z rudowłosą. Molly opadła na pobliskie krzesło, a Ron podszedł do niej i ją przytulił.
- Gdzie jest Harry? – Ciszę przerwała Hermiona, jednak nikt jej nie odpowiedział.
            Dźwięk otwieranych drzwi... Do sali wszedł uzdrowiciel.
- Co z Ginny? – zapytał od razu James.
            Lekarz chwile patrzył na dziewczynę z zamyślenie i westchnął. Przecież nie mógł ich okłamać.
- Straciła wiele krwi. Mówiłem już dla pana Pottera, że jeśli pani Weasley się obudzi, co graniczy z cudem, to już nigdy się nie obudzi.
            Kobiety po chwili wybuchły szlochem, a pozostali nadal trwali w szoku.
- Pan Potter zostawił to dla was – odezwał się uzdrowiciel i wręczył kopertę Jamesowi. Wyszedł bez słowa z sali. Jim w końcu otrząsnął się z szoku i rozerwał kopertę. Treść listu była bardzo... dobijająca.


Kochani!
Zapieczętowałem list tak, że żaden niepowołany człowiek nie może go przeczytać.
Podjąłem decyzję i nie zamierzam jej cofać. Mam do Was prośbę. Zaopiekujcie się dziećmi. Traktujcie ich jak swoje. Mam nadzieję, że kiedyś im o mnie i o Ginny opowiecie... Byłbym bardzo wdzięczny.
Dlaczego Was zostawiam? Powód jest jeden – Salazar Slytherin. Krótki czas temu dowiedziałem się, że nigdy nie miałem żyć. Gdybym dowiedział się wcześniej, nie wracałbym na wesele Rona i Hermiony. Nie popsułbym wtedy Wam życia, wkraczając do niego z butami. Ginny nie byłaby ze mną, nie byłoby dzieci... Nie byłoby kłopotu. Ale stało się tak jak stało. Czasu nie można cofnąć.
Muszę zabić Slytherina, takie jest moje przeznaczenie. I doskonale wiem, że nie wyjdę z tego żywy. On musi mnie zabić, by sam zginął. Koniec, kropka. Tak już jest zapisane.
Błagam Was, nie rozpaczajcie! To naprawdę nie ma sensu. Nawet nie wiecie jak jest mi trudno Was opuszczać, ale tak jest o wiele lepiej. Nie będę musiał Was pożegnać...
Gdyby Ginny obudziła się, w co najmocniej wierzę i wiem, że tak będzie, powiedźcie jej, że bardzo ją kocham. Doskonale wiem, że Ginny nie umrze i Wy też musicie w to wierzyć! Bo wiara robi naprawdę ogromne cuda.
Dziękuję za wszystko. Słowa nie pokażą tego, co czuję. Będę tęsknic za Wami i wierzę, że będziecie szczęśliwi. Tak, z pewnością.
Zapamiętajcie mnie takiego, jakim byłem, a nie jakim jestem i będę.
Wasz Harry


            James przeczytał list w myślach cztery razy. I nie był w stanie przekazać tego innym. Położył list na szafce nocnej obok łóżka i wyszedł bezszelestnie. Nadal nie wierzył w to, co przeczytał.


Dwa dni później...


            Dzień stawał się coraz dłuższy i był coraz bardziej ciepły. Była połowa maja, kwiaty rosły w najlepsze, wszystko już zbudziło się z zimowego snu... Pogoda była wręcz cudna i przepiękna, lecz w rodzinie Potterów, Weasley’ów i przyjaciół Harry’ego było zupełnie odwrotnie. Każda chwila była wypełniona nadzieją, bólem i nienawiścią do tych, którzy wyprawiali z ich życia istne piekło.
- James, miałeś nie palić – zbeształa męża Lily. – Przynajmniej nie przy dzieciach – dodała, widząc jego zbulwersowaną minę. Po chwili wstał i podszedł do otwartego okna, by dalej palić papierosa.
- Twój ojciec miał rację, Lily. Papierosy rzeczywiście odstresowują – rzekł, wypuszczając dym z płuc.
            Rudowłosa westchnęła i wzięła na ręce Syriusza, który zaczął płakać. Dzieci wyraźnie wyczuły, że coś się stało. O wiele częściej zaczęły płakać i szukać dotyku rodziców, których nie było. Stan Ginny nie zmienił się ani trochę. Natomiast Harry nie dawał znaku życia. Wszystkie ataki ucichły. I to by było na tyle... Jednak nadal wszyscy mieli wiarę w sobie, że Ginny przeżyje i się obudzi, a Harry wróci. I nie będzie musiał umrzeć. To było takie nierealne.
- Ale to nie oznacza, że musisz je zjadać paczkami – odpowiedziała nieprzyjemnie.
- A to moja wina, że...
- ...uzależniłeś się? – przerwała mu Lily, na co mężczyzna wzruszył ramionami.
- W dwa dni nie można się uzależnić – zauważył, odwracając się w jej stronę.
- Nie wiem, nie znam się na tym, ale przestań, albo chociaż ogranicz – przejęła się Lily i w końcu udało jej się uśpić chłopczyka.
            Nagle James odsunął się od okna, a przez nie wleciał patronus Hermiony. Wydra przemówiła.
- Atak na Pokątną. Zwolennicy Slytherina i byli Śmierciożercy walczą z aurorami – usłyszeli głos byłej Granger. Wydra z powrotem wyleciała z okna i znikła.
- Lilka, ja idę – oświadczył z zapałem James i depotrował się.
            Kobieta westchnęła. Wzięła na ręce Jima, który nie spał i zaszczebiotała do niego.
- Faceci już tacy są – szepnęła. – Tylko na wojnę lecieć... Oby dziadkowi nic się nie stało.


            James pojawił się obok ulicy Pokątnej. Wyciągnął różdżkę i zaczął atakować. Przybliżał się do Hermiony, która wraz ze swym mężem walczyła zawzięcie.
- Dzięki, że mnie powiadomiłaś – powiedział Potter do dziewczyny i odbił klątwę.
- Norma – odrzekła krótko czekoladooka i walnęła oszołamiaczem w jakiegoś byłego sługę Voldemorta.
- To prawda że Lastrange nie żyje? – zapytał Ron.
            Nie przestawali walczyć.
- Ta... I dobrze, należało jej się – Warknął Syriusz, dokańczając się do walczącej trójki. – Tylko szkoda, że ja tego nie zrobiłem. Oklaski dla mordercy. – I rzucił w jakiegoś mężczyznę Avadę.
            Nagle usłyszeli krzyk dziecka.
- Cholera – szepnęła Hermiona i wybiegła w stronę głosu, broniąc się zaklęciami.
- Hermi, stój! – Jednak dziewczyna nie słuchała męża. Dobiegła do jakiegoś sklepu, który do pół był zrównany z ziemią. Pod deskami słyszała płacz dziewczynki. Wzięła jedną deskę, która trochę ważyła i wywaliła ją jak najdalej.
            Jednak jej błędem było to, że teraz była w celu przeciwnika. Nikt jej nie bronił. Zielony promień Zaklęcia Niewybaczalnego mknął ku niej, a ona tego nie zauważyła. Był coraz bliżej, gdy...
            Tarcza o fioletowym kolorze stanęła na drodze Avady, by po chwili rozbić się w drobne kawałki. Hermiona dopiero teraz uświadomiła sobie co się stało. Spojrzała w stronę tarczy, która uratowała jej życie. Dziesięć metrów przed nią stała postać, ubrana w czarne szaty ze złotą maską na głowie. W pierwszej chwili pomyślała, że to zwolennik Slytherina, lecz natychmiast odepchnęła tę myśl. Przecież ją uratował.... Kimkolwiek był.
            Postać ruszyła w wir walki, a Hermiona mogła przysiądź, że zna tego kogoś. Ruchy ciała były takie znajome... Potrząsnęła głową i uwolniła dziewczynkę z gruzów. Jednak ten ktoś nadal panował w jej myślach.
            Tajemniczy walczył zaciekle, nie wymawiając formułek zaklęć. Było gołym okiem widać, że był strasznie potężny. Zabijał i oszołamiał tych, którzy byli po stronie Salazara, a aurorów nie ranił. Ci powoli wygrywali walkę, a pozostali śmierciożercy, widząc że nie mają już szans, deportowali się, gdyś nikt nie miał nawet czasu na założenie zaklęć uniemożliwiających to.
            Czarna postać spojrzała w stronę Hermiony a ta była już pewna, że to nie Harry. Przecież on nie mógł zabijać tak o! Jednak niepewność pozostała...
- Kto nie żyje? – zapytała Tonks, trzymając się za lewą rękę, z której sączyła się krew.
- Z naszej strony trzech aurorów, a z ich paru młodych śmierciożerców, pięciu mi nieznanych i... Malfoy.
            Draco zbladł gwałtownie.
- Ten ostatni zmarł tak samo jak Bellatrix Lastrange. Klątwą Srebrnej Śmierci. Bardzo bolesnej – ciągnął Lupin.
Cholera – warknęła Hermiona w myślach. – Przecież to nie był Harry! Prawda?
            Jednak z każdą minutą jej bystry umysł powoli układał kawałki w całość. Jednak nadal nie wierzyła, że Harry mógłby... To było nierealne.


Niezrównoważona

Życzymy Wam Wesoły Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! ;**
Mike postanowił stworzyć własnego bloga: <<Harry Potter i Pierwsza Krew>>. Serdecznie zapraszamy :D

3 komentarze:

  1. JUPI!!!
    SIUPCIO!!
    ALe diacziego Harii odszedł>? To nie fer!
    Tak czy siak to jest boskie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, Harry zawziął się naprawdę i walczy ze Slytherinem i jego zwolennikami, ciekawe czy Hermiona podzieli się swoimi podejrzeniami z innymi...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń