poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 16 - Ból


            Zielona błyskawica mknęła w stron Ginny. Nikt nawet nie zdążył zareagować oprócz jednej osoby. Artur rzucił się w stronę swej jedynej córki i zasłonił mordercze zaklęcie własnym ciałem. W tamtej chwili przeszła mu myśl, że zrobi wszystko, aby jego kolejne dziecko nie zostało zabite.
            Martwe ciało upadło na podłogę. I to był początek. Zaklęcia zaczęły śmigać po ruinach kuchni. Byli śmierciożercy, a także nowi zwolennicy Salazara. Wszyscy walczyli o to, co mieli najważniejsze – o życie. Harry walczył za trzech. Nie mógł dopuścić do siebie myśli o tym, kto przez chwilą zginął. Ojciec Ginny... jego drugi ojciec. Nie... nie myśl o tym, Harry. Musisz walczyć. Dla narzeczonej, dzieci, rodziny...
            Więc walczył i chronił innych, by nie zostali zabici lub zranieni. Zielone kolory często mieszały się z czerwonymi i wielokolorowymi na tle słońca. Nikt nie myślał już o sprawach doczesnych. Liczyła się tylko wola przeżycia.
            Ginny... musiała się uratować, prawda? – myślał Harry. Bał się, czy nie przypadkiem ona, Molly, Lily i Tonks z Mike’m, a także Fleur z Victorią i Hermiona nie uciekły, a zwolennicy Salazara ich... NIE! – wrzasnął sobie w myślach. Walka... musiał wyjść z tego cało.
            Jednak gdy zobaczył Salazara, gniew sięgnął zenitu. A najgorsze było to, że miał przy sobie Ginny. Harry zbladł gwałtownie i zaczął iść w stronę Slytherina. Trwało to dłużej, gdyż musiał bronić siebie, a zarazem najbliższych.
- Witaj, Harry – uśmiechnął się z ironią Salazar. – Oj, przepraszam! Czyż nie przeszkodziłem w miłym, rodzinnym spotkaniu?
- Zamknij się, bo naprawdę, niech mnie Merlin chroni, zabiję cię! Ale przedtem może zrefunduje ci jakieś tortury! – wrzasnął chłopak, mocno zaciskając rękę na różdżce. Spojrzał na swoją ukochaną, a niewidzialna ręka ścisnęła jego serce. Przecież nie mógł jej stracić...
- Zostaw ją – warknął. – Masz wystarczająco jaj, by nie mieszać w walkę kobiet? – zakpił Potter. Wydawał się wyglądać na pewnego siebie, lecz w środku bardzo się bał. Nie chciał, by ktoś jeszcze zginął. Przez niego. – No co? Możesz coś odpowiedzieć czy co?
            Salazar z całej siły odepchnął szlochającą Ginny, a ta padła na ziemię. Harry już chciał zrobić krok w jej stronę, lecz Slytherin powiedział:
- Przecież mamy walczyć, zapomniałeś? – zaśmiał się i rzucił na Pottera pierwszą lepszą klątwę.
 - Nie stać cię na więcej? – warknął Wybraniec, uchylając się od klątwy i rzucając w stronę wroga dużo gorszą.
- Owszem, stać, ale wolę na razie, abyśmy walczyli na twoim poziomie – odparł, z łatwością odbijając zaklęcie. – Dużo niższym – dodał, a w Potterze zebrała złość.
            Doskonale wiedział, że nie powinien rozmawiać w trakcie walki i że Salazar specjalnie go rozpraszał. Wiele razy taka sytuacja zdarzała się, gdy Slytherin uczył Harry’ego. Jednak ten pierwszy miał przewagę nad młodym mężczyzną, gdyż wiedział o jego czułych punktach.
- Crucio! Expelliarmus! – krzyknął przodek Voldemorta, celując w stronę chłopaka i natychmiast rzucił zaklęcie uśmiercające w stronę Ginny.
            Harry nawet nie miał jak obronić narzeczoną. Salazar zaskoczył go Avadą, był więc rozkojarzony, a rozbrajacz dosięgnął i jego, więc nie miał już różdżki, by się bronić. Jednak zaklęcie uśmiercające dosięgło Ginny.
- NIE!!! – wrzasnął Potter, wszyscy na polu walki zamilkli i spojrzeli w ich stronę.
            Jednak Avada z niewiadomych przyczyn odbiła się od dziewczyny i pomknęła w Salazara. Ale zaklęcie nie zdążyło zabić mężczyznę, bo ten zniknął.
- Ginny! – krzyknął Harry i podbiegł do niej.
- Harry? – szepnęła, nie do końca świadoma co się przed chwilą wydarzyło. – Co się... – Syknęła, gdy próbowała wstać i złapała się za rękę. Potter podwinął rękaw, a na skórze dziewczyny widniała zaczerwieniona podłużna blizna.
- Ja pierdzielę – wymknęło się Harry’emu. – No to druga Wybrana się znalazła.

Osiem miesięcy później...

- Potter! Mam ci okulary kupić, czy co?! – wrzasnęła młoda Weasley z całej siły, wychylają się poza trybuny.
- Ginny! – zbeształa ją Hermiona. – Uważaj, bo spadniesz!
- Oj tam – mruknęła. – Nic by się nie stało.
            Była Granger westchnęła, gdy rudowłosa znowu zaczęła krzyczeć na przyszłego męża, gdy ten latał na olbrzymim stadionie.
- Ginny, na Merlina, uważaj na siebie! Niedługo będziesz rodzic! – zmartwiła się Hermiona, a Ginny warknęła na nią, ale usiadła, gdyż już nie mogła stać. W zasadzie nie powinna przychodzić na mecz Quidditcha w takim stanie. Przecież była prawie w dziewiątym miesiącu ciąży a trzeba było dodać, że miała trojaczki. Taki wielki ciężar potrafił być ogromnym kłopotem. Nie mogła długo stać, gdyż nogi i plecy zaczynały ją bolec. Czasami miała dość ciąży.
- Mogłeś zrobić mi jednego dzieciaka, a nie trzy zarazem – mówiła do narzeczonego, a ten zamiast przepraszać ją i błagać o wybaczenie, śmiał się w najlepsze.
            Nie dość że wszystko ją bolało, chodziła jak żółw, to i była koszmarnie wielka.
- Hermiona... do domu – jęknęła, a szatynka zaśmiała się. – Z czego rechoczesz?
- Bo chwilę temu chciałaś iść na mecz, a ja ci mówiłam, że nie dasz rady. I co? Nie dałaś – powiedziała i usiadła obok przyjaciółki.
- Ty też niedługo będziesz w takiej sytuacji jak ja – burknęła rudowłosa.
- Z pewnością nie będę miała trojaczków – odparła Hermiona. – Poza tym nie jestem w ciąży i jeszcze nie zamierzam. Wolę zakończyć studia. A poza tym czasy są nieodpowiednie.
            Ginny nie odpowiedziała. Przypomniała sobie chwilę sprzed ośmiu miesięcy. Pogrzeb taty... wielokrotne wizyty w szpitalu. Żałoba, smutek, żal, łzy... Jednak postanowiła nie zatapiać się w rozpaczy i żyć dalej. Wiedziała, że tata z pewnością by tego chciał.
            Od ataku na Norę Salazar nie pojawił się już nigdzie. Jedynie jego słudzy od czasu do czasu atakowali mugolskie wioski. Zawsze były ofiary, a ataków nie można było się spodziewać. Przecież nie mieli szpiega... I doskonale wiedzieli, że nie będą ich mieli.
- Odstaw mnie do domu, proszę – nalegała Ginny. – Źle się czuję.
- Może pojedziemy do Munga? – zaniepokoiła się Hermiona.
- Porąbało cię? Mam ochotę na arbuza...
- Z dżemem? – zaśmiała się szatynka.
- Nie. Tym razem z kiszonymi ogórkami.
            Hermiona skrzywiła się i wzięła Ginny pod rękę. Z małymi kłopotami udało im się znaleźć w Dolinie Godryka.
- Moje nogi – jęknęła ciężarna, siadając na kanapie. – To wszystko wina tego dziada... – szepnęła i zasnęła.
            Żona Rona już kompletnie nie wiedziała, że Ginny mówiła tak o Salazarze, czy o swoim narzeczonym.

Kilka godzin później...

- Wróciłem! – zawołał Harry, zamykając drzwi wyjściowe.
- Ciszej – szepnęła Hermiona, podchodząc do niego.
- Nasza mała ciężaróweczka śpi? – zaśmiał się Potter pod nosem, za co dostał po głowie ścierką.
- Masz szczęście, że cię nie usłyszy. Chodź do kuchni, bo zrobiłam obiad – oświadczyła Hermiona i przenieśli się do pomieszczenia.
- Nie przypadkiem powinnaś być u mężusia? – zagadnął Harry, siadając przy bladzie. – Czy Ron nie jest zazdrosny?
            Hermiona zaśmiała się.
- Jasne że jest. Nawet raz się zapytał, czy nie przypadkiem zdradzam go nie z tobą, a z Ginny, bo przecież ty nie możesz wziąć urlopu, by być przy żonie – W ostatnich słowach można było wyczuć sarkazm.
- Narzeczonej – poprawił chłopak.
- Harry! – Usłyszeli krzyk dobiegający z salonu. Jak oparzeni pobiegli do pomieszczenia. – Chyba się zaczyna – szepnęła z bólem wypisanym na twarzy. Dwójka była zszokowana. – No ruszcie się! – wrzasnęła, na co Hermiona obudziła się z „transu” i zaczęła Ginny podnosić z kanapy. Jednak Potter z rozdziawioną gębą nadal stał tam, gdzie stał.
            A potem ciemność.
- TY IDIOTO!!! Obudź się! – usłyszał głos jakby pod wodą i uchylił powieki. Hermiona wisiała nad nim. – No w końcu! A teraz się ruszaj, bo Ginny ważniejsza!
            Czyli zemdlał? Podniósł się z podłogi, pomógł Hermionie, która podnosiła jego narzeczoną z kanapy i teleportowali się do szpitala. Dla Harry’ego działo się to bardzo szybko. Uzdrowiciele wzięli rudowłosą na salę, a jego nie chcieli wpuścić. Zaczął chodzić po korytarzu. Był spanikowany.
- Panie Potter? – Na dźwięk pielęgniarki podskoczył, przez co ta powstrzymała śmiech.
- Tak? Coś się stało? Już po wszystkim? Co..?
- Panie Potter, proszę się uspokoić – przerwała mu. – Pani Weasley chce... a raczej ma coś do pana do powiedzenia – stwierdziła, lekko się krzywiąc. – Proszę za mną.
- Hermiona, zawiadom innych że już się zaczęło – powiedział Harry do dziewczyny, a ta westchnęła.
- Zrobiłam to dziesięć minut temu. Zaraz przyjdą. – Jednak Harry już nie usłyszał końcówki, bo poszedł za pielęgniarką.
- Gdzie ta szumowina, co? Gdzie się pytam! – usłyszał z sali, do której zmierzali. Wybraniec zatrzymał się.
- T-to G-ginny? – zapytał łamiącym się głosem. Oczy miał wielkości spodków.
- Proszę wejść do środka – poradziła pielęgniarka i otworzyła drzwi. Z zaciśniętymi z nerwów rękoma wszedł do sali i podszedł do swojej narzeczonej, która wrzasnęła i oddychała szybko.
- Ty pierdolony dupku! – wrzasnęła, a Harry cofnął się o metr od niej. – Ty mendo społeczna! Ku*wa jego mać! Nawet nie wiesz jak to boli! – krzyczała, a w oczach uzdrowicielki i pielęgniarki błyskały iskierki rozbawienia. – To ty mi to zrobiłeś, rozumiesz?! Skrzywdziłeś mnie! Następnym razem to ty będziesz rodzic i się męczyć!
- Chcesz następnego razu? – zapytał Harry, ale natychmiast tego pożałował.
- Ty pierdolony h*ju! Zabiję cię, rozumiesz? Zrobię to wcześniej niż ten popierdolony Slytherin! Ale wcześniej jeszcze raz cię zabiję!
            A potem dała wielki pokaz podwórkowej łaciny, że Harry’emu głos odebrało.
- Jasne – burknął pod nosem. – To zrobisz to po porodzie, okay? – Jednak nie wyszedł z sali. Chciał z nią być w takiej chwili i modlił się w duchu, by nie zemdlał. Nie był zły na Ginny, chociaż... no, może trochę. Sam próbował siebie przekonać, że dziewczyna powiedziała ostatnie zdania pod wpływem bólu i emocji... Przecież tak na serio to by tego nie powiedziała.
            Ujął rękę Ginny w swoje dłonie.
- Głęboko oddychaj... – polecił.
- Ty ślepy jesteś?! Właśnie ciągle to robię! – wrzasnęła.
            Harry spojrzał na uzdrowicielkę, lecz to był błąd. Na rękawiczkach miała... krew. I wynik tego starcia był jeden. Potter zemdlał, na co pielęgniarki zaśmiały się.
- Voldemorta zabił, a tego wytrzymać nie mógł – stwierdziła Ginny ozięble, lecz nie mogła powstrzymać lekkiego uśmieszku.

            Obudził go ból głowy. Nie, stop. Obudziło go szturchanie w ramię. Uchylił ciężkie powieki i skrzywił się z bólu.
- Aleś wyrżnął w podłogę – Usłyszał głos kogoś, kogo w tej chwili nie chciał słyszeć. Czy on musi być wszędzie?!
- Syriusz. Błagam cię, mów ciszej – szepnął. Czuł się, jakby miał kaca. – Nie powinieneś być w szkole? Maj jest, uczniowie się uczą – wytknął mu.
- Już po lekcjach, a... Ginny nadal rodzi – stwierdził wesołym tonem.
- To po co mnie budziłeś? – Harry niemalże jęknął. Że ten stary gbur musi się wtrącać wszystko...
- I tak się już miałeś budzić. Ja tylko przyśpieszyłem ten proces – zaśmiał się Łapa, na co Potter skrzywił się z bólu. – Nie martw się. James też zemdlał jak ciebie zobaczył. Remus widząc Mike’a też – rechotał, a chłopak był coraz bardziej wkurzony.
- Zobaczysz, że ty też będziesz niedługo. Ostatnio wspominałeś, że kręcisz tak na poważnie z Emily... – Wybraniec nie mógł nie podroczyć się z chrzestnym.
- Że JA tak mówiłem? – zapytał Syriusz, jego oczy były wielkości spodków od talerza.
- No ostatnio, jak uchlałeś się Ognistą... – wyjaśnił i zarechotał.
            Nagle do małego pokoiku wbiegł zdyszany Remus.
- Atakują... wioskę... mugoli – oświadczył zdyszany.
            Z twarzy dwójki zniknął uśmiech, a Harry zapomniał o bólu głowy. Wstał i wziął różdżkę z szafki nocnej.
- A co z Ginny? – zapytał Syriusza.
- Pielęgniarka mówiła, że poród będzie trwał nawet cały dzień, więc zdążysz – powiedział animag. Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił z tym ostatnim.
- Dobra, koniec tych pogaduszek – powiedział Remus, wyjmując zza pazuchy czarną figurkę słonia. – Świstoklik przeniesie nas na pole walki. Raz, dwa, trzy... – Dotknęli przedmiotu i znaleźli się blisko wioski. Schowali się za drewniany dom, by nie zauważyli ich śmierciożercy.
- Na mój znak – szepnął Remus do dwójki. – Teraz!
            I wciągnęli się w wir walki.
Kilkanaście chwil później...
...Ginny trzymała w objęciach czerwonego od krwi chłopczyka.
- James Artur Potter – szepnęła, uśmiechając się słodko do malca.
            Nagle poczuła mocne ukłucie w sercu. Zamiast radości czuła ból, nie cielesny, ale psychiczny...
            Nawet nie miała pojęcia, że w tej samej chwili Harry pada na trawę, a zielone oczy zastygły w szoku i bólu. Po chwili szmaragdowa trawa zaczęła zmieniać kolor na rubinowy...


Kocham tyranować czytelników :P
Niezrównoważona

7 komentarzy:

  1. Zauważyłam, że lubisz terroryzować swoich czytelników. Szczerze mówią, nawet jest w tym dobra. Za takie traktowanie powinni wsadzić cię do więzienia. Ech, ten Harry Potter. Z pozoru twardy facet, ale jak żona rodzi, to zaczyna tracić kontakt ze światem. Tak. Niektórzy faceci tak po prostu mają. I urwałaś w takim miejscu, że szok. Policzę się z tobą, jak tylko będziesz na GG. Nie będzie Kocimiętki.

    Rozdział mi się podobał, ale trochę za szybko szłaś z akcją. Zabrakło szczegółowych opisów. Miałam wrażenie, że nazbyt skupiłaś się na dialogach, aniżeli na opisach, które są moim zdaniem ważniejsze, gdyż zawierają szczegółowe opisy wydarzeń, miejsc, w których toczy się akcja. Znalazłam kilka błędów-literówek i nie tylko.

    " Możesz coś odpowiedzieć czy co?" powinien być przecinek przed "czy".

    "Salazar z całej siły odepchnął szlochającą Ginny..." Ja bym zmieniła na: Salazar odepchnął z całej siły szlochającą Ginny[...]

    "Harry nawet nie miał jak obronić narzeczoną. Salazar zaskoczył go Avadą, był więc rozkojarzony, a rozbrajacz dosięgnął i jego, więc nie miał już różdżki, by się bronić." za dużo pojawia się "więc". Zdanie powinno brzmieć: Harry nawet nie miał jak obronić narzeczoną. Salazar zaskoczył go Avadą, był rozkojarzony, a rozbrajacz dosięgnął i jego. Nie miał już różdżki, żeby się bronić.

    "- Harry? – szepnęła, nie do końca świadoma co się przed chwilą" powinien być przecinek przed "co"

    "- Potter! Mam ci okulary kupić, czy co?! – wrzasnęła młoda Weasley z całej siły, wychylają się poza trybuny." powinno być "wychylając" zamiast "wychylają"

    "- Ginny, na Merlina, uważaj na siebie! Niedługo będziesz rodzic!" powinno być "rodzić", a nie "rodzic"

    "Nie mogła długo stać, gdyż nogi i plecy zaczynały ją bolec." powinno być "boleć" zamiast "bolec"

    "Nie dość że wszystko ją bolało, chodziła jak żółw, to i była koszmarnie wielka." przed "że" przecinek.

    "Żona Rona już kompletnie nie wiedziała, że Ginny mówiła tak o Salazarze, czy o swoim narzeczonym." zamiast "że" powinno być "czy"

    "- Nie przypadkiem powinnaś być u mężusia?" powinno być: Przypadkiem nie powinnaś być u mężusia?

    "Hermiona obudziła się z „transu” i zaczęła Ginny podnosić z kanapy." powinno być: Hermiona obudziła się z „transu” i zaczęła podnosić Ginny z kanapy.

    "(...) usłyszał głos jakby pod wodą i uchylił powieki. " powinien być przecinek przed "jakby"

    Tego jest trochę więcej, dlatego nie będę się rozpisywała. Powinnaś zwracać uwagę na takie rzeczy. Sama wiem, że czasami pewne rzeczy się po prostu przeoczy, bo sama miewam z tym problemy.

    Życzę weny i pozdrawiam AnaRosa (zagubiona owieczka):*





    OdpowiedzUsuń
  2. zabije zabije znowu urywasz w sirodku akcji
    zycze weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Własnie widzę że kochasz tyranować swoich czytelników -,- Do Azkabanu z tobą! Rozdział cudny! Ale za końcówkę ZAMORDUJE!! Weny, weny i jeszcze raz WENY!

    OdpowiedzUsuń
  4. SERIOO?! najpierw zabijasz mojego Artura, a jeszcze potem robisz coś Harry'emu ?! :O JAK TAK MOŻESZ ?! :C moje życie runęło w dół. :c
    i Harry ma przeżyć, zrozumiano ?! :D No , dziękuje , rozdział fajny oprócz tamtych wyżej . ;p akcja porodowa najlepsza. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. 24 year-old Graphic Designer Ambur Newhouse, hailing from Brandon enjoys watching movies like "Edward, My Son" and Skateboarding. Took a trip to Historic Centre (Old Town) of Tallinn and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. dodatkowe wskazowki

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    o nie, o nie Harry nie mógł teraz zginąć nie w takim momencie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń