- Muszę do niego iść – rzekła Lily po chwili ciszy. Wstała z
krzesła i znikła, by pojawić się przez domem jego syna, który niegdyś należał
do niej i do Jamesa, który tak jak ona, pojawił teleportował się. Spojrzała w
niebo. Powoli nastawał zmierzch.
- A Syriusz gdzie? Nie przyszedł tu z tobą? – zdziwiła się
kobieta, gdy zaczęli iść w stronę drzwi.
- Stwierdził, że Harry powinien porozmawiać tylko z nami.
Kobieta
pokiwała smętnie głową i zadzwoniła do drzwi. Po kilku krótkich chwilach w
przejściu pojawiła się Ginny.
- Dobry wieczór – wydusiła dziewczyna.
- Cześć, Ginny – przywitali się i weszli do środka.
- Gdzie Harry? – zapytał prosto z mostu James.
- Na górze, panie Potter – odpowiedziała, a dwójka
westchnęła.
- Mów mi po imieniu – zaproponował z lekkim uśmiechem, a
Lily pokiwała głową.
Ginny
zamurowało.
- Ale przecież nie jestem jeszcze żoną...
- Traktujemy cię jak własną córkę – przerwała jej Lily. –
Będziemy wdzięczni jeśli będziesz tak się do nas zwracać.
- Yyy... a może będę do państwa mówić „mamo” i tato”? Bo tak
po imieniu to chyba nie wypada. – Ginny zarumieniła się lekko.
- Jasne – uśmiechnął się James, lecz nie obejmował on oczu.
- No to... Harry jest na górze – powtórzyła. – I wydaje mi
się, że wiecie co się stało. Mi nic nie chciał mówić.
Lily
wymieniła spojrzenia ze swym mężem.
- Jim, ja do niego pójdę – zaproponowała. – Ty pogadaj z
Ginny. Opowiedz jej wszystko.
I ruszyła
na górę po schodach. Znalazła brązowe drzwi i zapukała.
- Ginny, mówiłem coś. – Usłyszała smutny głos, przez co
westchnęła.
- Harry, to ja – odezwała się ciepłym tonem. – Mogę wejść?
Jednak nie
doczekała się odpowiedzi.
- Harry, wchodzę – ostrzegła kobieta i weszła do pokoju. Jej
syn stał przy oknie, tępo wpatrując się w podwórko na zewnątrz. Lily podeszła
do niego bliżej i dostrzegła, że w oczach chłopaka zebrały się łzy.
- Nie chciałem go zabić. Teraz żałuję. I to cholernie –
powiedział zduszonym głosem. Jednak nadal nie spojrzał na matkę.
- Harry... zaczęła rudowłosa, lecz Potter jej przerwał.
- On... on mówił że uciekł z więzienia i że jest po stronie
Slytherina. Że jest potężny, że ma teraz nowe ciało, że jest silny i was
zabije... – mówił, a Lily nie wtrącała się, gdyż doskonale wiedziała, że Harry
powinien się wyżalić, za co chłopak jej dziękował. – Nawet nie wiedziałem jak
wypowiedziałem formułkę zaklęcia. A Glizdogon nawet się nie obronił, był
zaskoczony. I nie uzbrojony. Nie bronił się, a ja go zabiłem. Tak po prostu...
Mamo – spojrzał na kobietę. Tak samo jak jemu, łzy spływały mu po policzkach. –
Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję.
Lily bez
chwili zastanowienia, podeszła do niego i przytuliła. Zaczęła mówić do niego
uspokajające słowa, gdy ciało chłopaka przeszedł szloch. Taki widok zastał
James, który wszedł do pokoju. Chwilę stał, patrząc na dwójkę i próbował
panować nad gniewem, który powoli zmniejszał się. Był zdenerwowany tym, że jego
syn zabił. Ale bardziej irytowało go to, że to nie on zrobił to wcześniej. Że
nie zabił Glizdogona za te wszystkie złe uczynki... Za to, że zniszczył ich życie.
Po chwili podszedł do żony i syna i objął ich.
A Ginny,
wstrząśnięta wiadomością o tym co się stało, postanowiła też pogadać ze swym
chłopakiem. Ale zrobi to potem, gdy rodzice Harry’ego wyjdą, a on sam trochę
się uspokoi. Młody Potter potrzebował wsparcia. I to dużego.
Następnego
ranka Harry wrócił do Hogwartu, jednak śniadanie zjadł w domu, więc nie poszedł
do Wielkiej Sali. Siedział w swoim gabinecie i myślał. Wczoraj odbył poważną
rozmowę z rodzicami. Pomogło to trochę, jednak gdy Ginny zaczęła z nim
rozmawiać... Zaczęli rozmawiać nie tylko na temat wydarzenia z Glizdogonem, ale
i o ich związku, dziecku, planach, przyszłości... gadali o wszystkim. A
Harry’emu to pomogło. Wreszcie wziął się w garść.
Spojrzał na
zegarek i westchnął. Śniadanie właśnie się skończyło i teraz zaczynał lekcje z
trzecią klasą, a dokładnie z Gryfonami i Ślizgonami. Wstał z krzesła i poszedł
do pokoju nauczycielskiego. W czasie drogi myślał nad imieniem ich dziecka...
Uśmiechnął się. Gdyby nie Salazar, miałby już zwyczajne życie. Pragnął żyć tak
jak inni i przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by pokonać Slytherina. Chciał
pozbyć się problemu raz na zawsze. Dla świętego spokoju.
- Na następną lekcję macie przygotować... – jednak Harry
urwał, gdy na jego biurku pojawił się świstek pergaminu. Wziął go w ręce,
przeczytał treść i wyszczerzył się jak wariat. Cała klasa patrzyła na niego
dziwnym i wyczekującym spojrzeniem. – Yyy... dobra, dziś wam nic nie zadaje.
Koniec lekcji – ogłosił, wśród okrzyków radości młodzieży, która szybko
spakowała się i wybiegła z klasy.
Harry,
uśmiechnięty od ucha do ucha, usiadł na biurku. Zawsze to robił, gdy mówił do
uczniów, albo ci pisali zapiski. Młodzież zdziwiła się, gdyż nigdy nie znali
takiego zachowania u nauczyciela, ale przecież on nie był taki stary... choć
bardzo wymagający jak na nauczyciela...
Uczniowie,
którzy mieli z nim lekcje, wychwalali je innym uczniom, którym obrona wypadała
pod koniec tygodnia. Harry wolał lekcje praktyczne, więc na początku kazał
dzieciakom napisać parę zdań o danym zaklęciu, o którym się uczyli, potem zaczynała się praktyka. I właśnie
przez dwa dni stał się najlepszym nauczycielem OPCM, którego miał teraźniejszy
Hogwart.
Zwolnił
pięcioroczniaków (Ślizgoni i Gryfoni) piętnaście minut przed końcem lekcji, co
zdarzyło mu się pierwszy raz. I nic nie zadał, choć to już się zdarzało.
Przecież uczniowie nie mieli tylko na głowie obrony, prawda? Sam pamiętał jak
„harował” i Hermiona wiele razy musiała mu pomagać. Zaśmiał się na samo
wspomnienie. Tyle lat minęło... Musiał ją w końcu odwiedzić. Przecież nie
widział jej dwa dni, prawda?
W końcu wstał i podszedł do kominka, w którym
tlił się ogień. Wrzucił trochę proszku Fiuu i zawołał „gabinet dyrektora”.
- Dzień dobry, pani psor – przywitał się Harry, a dyrektorka
podskoczyła na krześle.
- Harry, proszę cię, nie strasz mnie – westchnęła McGonnagal
i podeszła do kominka. – Coś się stało?
- Wypuściłem piątą klasę wcześniej – wyjaśnił.
- Że co? Dlaczego? – zmrużyła oczy znad okularów.
- Tonks urodziła w końcu i chce zobaczyć dzieciaka... tylko
nie wiem czy to chłopak czy dziewczynka – mruknął pod nosem a po chwili zaśmiał
się. Remus ojcem... o matko. Musiał być to śliczny widok. Drugi Huncwot
doczekał się potomka. Brakowało tylko Syriusza... Jednak Harry o tym nie myślał,
bo udusiłby się ze śmiechu.
- Wiem o tym, Harry. Remus zwolnił się cztery godziny temu.
To idź do nich – jej wrogie rysy twarzy zmieniły się w uśmiech.
- Dziękuję, pani profesor – ucieszył się chłopak i już miał
zerwać połączenie, gdy Minerva dodała:
- Mów mi po imieniu, Harry. W końcu pracujemy razem.
Pottera
zatkało i tylko kiwnął głową na znak potwierdzenia. Gdy rozłączył się,
wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Nie wiedział, czy dostał głupawki. Po
prostu wszelkie smutki odeszły i poczuł się szczęśliwy.
Wyprostował
się, wziął parę drobiazgów z sali i wyszedł na korytarz, zamykając zaklęciem
drzwi. Ruszył w stronę wyjścia z zamku z uśmiechem na ustach. Cieszył się, że
to była jego ostatnia dzisiejsza lekcja... w końcu będzie mógł zobaczyć się z
Ginny i nowymi rodzicami... Powoli wszystko się układało. A o Slytherinie nie
myślał. Nie chciał sobie psuć humoru.
Z punktu z
Zakazanego Lasu teleportował się prosto do szpitala na oddział. Zapytał się
pielęgniarki, gdzie leży Tonks i już po chwili pukał do drzwi, po czym usłyszał
„proszę”. Wszedł do sali, w której byli jego rodzice, Ginny, Łapa i oczywiście
Tonks wraz z dzieckiem i mężem.
- Hej – szepnął do reszty gdyż zauważył, że dziecko spało.
- Cześć, Harry – przywitała się Tonks nieco głośniej. – Nie
obudzi się, śpi twardym snem. Zupełnie jak Remus – zaśmiała się, a mężczyzna
przewrócił oczyma. Potter usiadł na krześle blisko nich.
- Jak się nazywa?
- Mike James Lupin – westchnął ojciec Pottera. – Jestem taki
sławny...
Wszyscy
zaśmiali się cicho, a Harry przyjrzał się dokładniej chłopcowi. Miał włosy
takie same jak u swej mamy, więc nauczyciel wiedział, że tak jak ona jest
metamorfomagiem.
- Harry – zaczęła Nimfadora i spojrzała na męża wzrokiem, by
dokończył za nią.
- Chcesz być chrzestnym Mike’a?
Chłopaka
zamurowało. Do reszty. Wybałuszył oczy. Siedział z otwartą gębą. Nie mógł się
poruszyć. Po chwili dotarło do niego co Remus mu zaproponował. Bycie chrzestnym
to odpowiedzialna praca...
- Yyy... ale może jest lepszy wybór, niż ja... – mruknął pod
nosem.
- Nie wykręcaj się – zaśmiała się Lily.
Chwilę
siedział w ciszy, a potem uśmiechnął się półgębkiem.
- Jasne – zgodził się w tej samej chwili, gdy Mike obudził
się w ramionach mamy. Miało niebieskie oczka, ale wiadomo było, że każde
nowonarodzone dziecko miało taki kolor oczu. – Słodziasny jest – powiedział
Harry, a Ginny zachichotała.
- Za dziewięć miesięcy się dowiesz co to odpowiedzialność –
odezwała się dziewczyna. - I nazwiesz takiego szkraba wrednym dzieciakiem, że
ci spać nie daje.
Zaśmiali
się zgodnie, a Mike zaczął płakać.
- Chyba jest głodny – zagruchała Tonks, a Remus westchnął i
spojrzał na żonę błagalnym spojrzeniem. Jakby rozumiejąc ten znak, pokiwała
głową.
- Idźcie mi tu, byleby nie przy dziecku – zaśmiała się, a
Remus wyszczerzył ząbki do Jamesa i Syriusza.
- No to, Jim, będzie tak samo jak opijaliśmy narodziny
Harry’ego.
- Tylko że teraz z nim będziemy chlać – dodał Łapa i
mężczyźni zarechotali.
- No idźcie już – pogoniła ich Lily i teleportowali się na
Grimmauld Place.
- A alkohol macie? – zapytał Harry, a Remus strzelił
obraźliwą minę.
- Nie obrażaj mnie. Przygotowałem się na to już z trzy
tygodnie temu – oświadczył z dumą i zaczęła się popijawa.
Dwadzieścia
minut później do mieszkania wszedł Ron. Pierwsze co słyszał to był krzyk Syriusza.
- Harry! Nie właź na ten telewizor!
Zaciekawiony
chłopak poszedł dalej korytarzem do salonu. Widok był... nie, słowo „zabawny”
było zbyt małostkowe. Syriusz próbował wybić Harry’emu z głowy pomysł, by
usiadł na telewizorze, James śmiał się z niewiadomo jakiego powodu z butelką
wtuloną do piersi, a Remus – który był najbardziej pijany z czwórki – siedział
przy stole i wpatrywał się od dłuższego czasu na zdjęcie.
Ron wkurzył
się. Jak oni mogli mu to zrobić?!
- Wy palanty jedne! Toż to grzech! Jak mogliście?! –
wrzasnął i dopiero wtedy czwórka zauważyła, że ktoś przyszedł do salonu.
- Yyy... chik... o co ci chodzi, Ronaldzie? – zapytał
Syriusz z pijackim akcentem. Zaprzestał nawracania od pomysłu Harry’ego, który
potknął się o własne nogi i padł na ziemię.
- O co chodzi? O co chodzi?! Ja tu sobie żyły wypruwam i
patroluję Hogwart sam! SAM! A wy sobie pijecie?! Jak mogliście!
- Oj tam, Ron. – James machnął ręką.
- Jakie oj tam?! Dlaczego mi nie powiedzieliście?! – Weasley
właściwie już wrzeszczał.
- O czym? – Harry’emu cudem udało się wstać.
- Że pijecie! Dlaczego mnie nie zaprosiliście? Czuję się
urażony. – I teatralnie zapłakał.
- No to, chłopie, siadaj z nami i się napij – oświadczył
Łapa.
- ZA ZDROWIE MOJEGO PIERWORODNEGO!!! – wrzasnął Remus
gwałtownie wstając. Nie utrzymał równowagi i padł na podłogę. Reszta wybuchła
śmiechem. Zapowiadała się prawdziwa popijawa...
Mike James Lupin, no weźcie. Dlaczego nie Mike Harry? Ale chrzestnym przynajmniej jest Potter więc ok. Dlaczego jemu już się to dziecko nie narodzi? Normalnie aż mnie ciekawość zżera czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, a może bliźniaki? I mam nadzieję, że Ginny nie straci dziecka.(Niezrównoważona zapamiętaj, proszę ;)) Harry siadający na telewizorze, to się nazywa mieć szalone pomysły. Tylko ja się pytam dlaczego rozdział taki krótki? Dobra już się nie czepiam i czekam, czekam. Czekam i chyba się nie doczekam :)
OdpowiedzUsuńsuper melanz . pomysl harrego zeby wejsc na telewizor ok tylko na grimut plce nie ma telewzora bo by tam nie dzialal
OdpowiedzUsuńSpoko ^^ Nie mam nic do powiedzenia :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo dobrze, że rodzice porozmawiali z Harrym o tym co się wydarzyło, no jaka popijawa i został ojcem chrzestnym...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia